środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 1.

Patrzyłam głęboko w jego oczy, przyciśnięta do jego klatki piersiowej, jakby miałaby mnie uchronić przed czymś. Czułam jego napięte, wyćwiczone mięśnie brzucha, które zachęcały, bym przejechała po nich dłońmi. Zagryzłam wargę, widzą jak mierzy mnie wzrokiem pełnym pożądania, mogłabym przysiąc, że i ja tak na niego patrzyłam. Jego intensywny cytrusowo -cynamonowy zapach uderzał mi do głowy i sprawiał, że świat wirował mi przed oczyma.
Włosy na dłoniach, jak i kręgosłupie stanęły mi dęba, kiedy jechał dłońmi w dół mojej talii, by po chwili złapać moje biodra w żelaznym uścisku. Jakikolwiek ruch nie wykonałby, gorące iskierki namiętności towarzyszyły mu, co sprawiało mi niemałą trudność w zachowaniu zimnej krwi oraz trzeźwego umysłu. Tak bardzo pragnęłam zasmakować go sama bez jego presji, mój wilk wewnątrz mnie wzywał jego głośno, ciało wiło się pod jego magnetycznym dotykiem. Pełne, różowe usta jakoby prosiły się o muśnięcie opuszkami palców, bądź dzikie pocałunki, które tak zwierzęco chciałam mu skraść. Jego szeroki uśmiech nie pomagał moim niecodziennym myślom.
W głowie miałam pustkę. Bacznie obserwowałam każdy jego ruch, jaki wykonał z ogromną czułością. Pomimo pewności, jaką dawała mi moja wilczyca, że stojący przede mną blondyn był moją drugą połówką, czułam jak cała ja rozpada się na milion kawałeczków.  Nie potrafiłam wezbrać się w sobie, by cokolwiek powiedzieć poza jednym słowem.
- Mate. Mate. Mate.
Mruczeliśmy oboje cicho pod nosami. Widziałam, jak jego niebieskie oczy coraz bardziej przybierały na czerni, a paznokcie wydłużały się, napierając na moją skórę, wbijając się w nią. Czułam, jak krew płynie po moich spodniach, ale nie śmiałam się ruszyć. Jedynie mogłam patrzeć na niego. Jakbym byłam nie w swoim ciele, nie panowałam nad sobą, nawet nie chciałam panować nad sobą.
Powoli pochylał głowę, uchylając usta, ukazując swoje białe kły, które błyszczały w świetle księżyca. Zapierał mi dech w piersiach, a myśl, że właśnie on był stworzony tylko dla mnie i za chwilę bylibyśmy oficjalnie swoi nawzajem, jedynie dodawała mi otuchy. 
Rozmawiałam z mamą, kiedy jeszcze żyła na temat ugryzienia, które było nieuniknione, jeżeli zaakceptowało się swoją bratnią duszę. Nigdy nie planowałam odrzucić mojej jedynej, prawdziwej miłości, stąd też tylko czekałam, by usłyszeć opowieść od mojej rodzicielki. Dowiedziałam się jedynie, że ból jest parszywie nie do zniesienia na początku, jednak po chwili ból przechodzi w ekscytacje i podniecenie. 
Mój umysł zaczął pracować i nie byłam pewna, czy byłam zadowolona, czy też nie. Wiedziałam jedynie, że muszę działać szybko i z rozwagą, niezależnie od tego, jak bardzo zaboli to mnie. Wataha była najważniejsza - wartość, którą wpoił mi mój ojciec od kiedy zmieniłam się w pięknego czarnego wilka, który tylko przybierał na kolorze każdej kolejnej przemiany.
Blondyn pomimo niezwykle atrakcyjnego zapachu dla mnie, miał też wokół siebie aurę samotnego wilka, który powodował, że zmuszałam samą siebie do dystansu. Rae wyła we mnie, prosząc, bym nie odsuwała się od niego, ale wygłuszyłam ją. Mężczyzna widząc, że zaczynam oddalać szyję od jego zgryzu, wyprostował się i spojrzał na mnie niepewnie.
Przez moment mierzyliśmy się nie pozwalając sobie na choćby mrugnięcie. Nie kwestionowałam jego siły,  po jego wyglądzie zakładałam, że mógłby mnie nieźle poturbować, ale nie zrobiłby tego i to było jego słabym punktem. Jego tęczówki znowu przybrały kolor błękitny, pewnie walcząc w środku sam ze sobą z pożądaniem, jakie odczuwał. Biłam się z Rae o kontrolę, nie pozwalając jej na zrobienie zamieszania między mną a nim. Postawiłam jasny warunek - dystans i miał go uszanować.
Moment, w którym wzięłam krok w tył był chwilą, kiedy usłyszałam wycie wilków z każdej możliwej strony. Niektóre głosy należały do wilkołaków z mojej watahy, jednak były też obce odgłosy, które nikomu się nie spodobały. Zauważyłam jednak nerwowość tajemniczego blondyna, która wymalowała się na jego twarzy. Domyśliłam się, że zna te wilki, musiał je znać, w końcu byli tacy sami.
Wygnańcy..
Wzięłam kolejny krok w tył, patrząc zimno w stronę nieznajomego, który jeszcze przed chwilą trzymał mnie mocno w swoich szponach i niemal wbił we mnie swoje kły. Chciałam tego równo mocno, jak i on, nadal chcę, jednak wymuszony, zdegustowany grymas pojawia się na mojej twarzy. 
Widzę, jak reaguje na moją odmienność, bierze krok w tył, kiedy słyszy jak moi wojownicy wybiegają z mieszkania, w którym nadal trwała impreza. Kolejny jęk ze strony Rae usłyszałam w mojej głowie, starając się ja wygłuszyć, na marne. 
Odgłosy nieprzynależnych wilkołaków są coraz bliżej, jak i moich. Przełykam gulę, która stała w mojej krtani oraz zaczynam oddychać, nie rozumiejąc dlaczego przestałam.
- Wrócę, Diano. - Powiedział niskim głosem jedynie, który przypominał warknięcie.
Nie odpowiedziałam mu, jedynie łudziłam się, że tak się nie wydarzy dla jego dobra.
Odwrócił się błyskawicznie na pięcie i w locie zmienił się w równie czarnego jak smoła wilka. Biegł przed siebie na masywnych łapach przed siebie, dźwigając swoje duże cielsko. 
Zaśmiałam się cicho na moją spostrzegawczość, wiedziałam, że był silny. I nawet jeżeli bałam się, co może osiągnąć zarządzając samotnymi wilkami, pociągało mnie to.
Idiotko, on jest groźny.. Może zabić cię w jednej sekundzie. - Starałam się uciszyć żałosne jęki mojej wilczycy, która tylko płakała mi donośnie. 
Rozumiałam, że straciła swojego ukochanego, ale miała przecież jeszcze swoją paczkę, zanim On się pojawił, wystarczało mi to.
- Nie. - Powiedziałam cicho, ale to wystarczyło.
Obejrzał się krótko przez ramie, by zobaczyć, że stoję w miejscu z podniesioną ręką wysoko. Osiem wilków stało po obu moich stronach, jednak nie śmiały się ruszyć, kiedy zatrzymałam je. Dałam mu uciec, nie chciałam go skrzywdzić, jeżeli miał na tyle rozumu, nie pojawi się tutaj już nigdy.
Przyjdzie jeszcze. - Skamlała Rae. - Obiecał. I do tego się obejrzał za nami.
Nikt nie kwestionował moich czynów, stali przy mnie i patrzyli się ciekawskimi oczami to w dal, to na mnie, jednak ja pozostałam milcząca. Gdy miałam pewność, że czarny wilk oddalił się na wystarczająco dużą odległość od naszego terytorium wraz ze swoimi kolegami, odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie. Moje zachowanie zostało zauważone przez towarzyszy i zaczęli się zmieniać w ludzi, ubierając pospiesznie spodenki.
- Co się dzieje? - Zapytał David. Kiedy nie uzyskał odpowiedzi ponowił pytanie. - Co to, do cholery, miało być?! Dobrze wiesz, że Alfa John lubi wygnańców na swoim terenie martwych.
Ani mi, ani mojemu wilkowi nie spodobał się ton w jakim mówił do mnie wilk. Zacisnęłam szczękę i odwróciłam się szybko w stronę chłopaka, który był moim kompanem od dziecięcych lat. Nie miało to znaczenia, że był ode mnie wyższy o niemal piętnaście centymetrów, byłam silniejsza dzięki genom alfy. Chwyciłam go mocno za szyję i ścisnęłam dłoń na tyle ciasno, że w mgnieniu oka zaczął się robić purpurowy.
- Nie odezwiesz się tak do mnie nigdy więcej! - Warknęłam na niego.
Zluzowałam lekko uścisk, w jakim trzymałam go, jednak nie puściłam. Mój groźny wzrok wiercił w nim dziury, które sprawdziły się, bo po krótkiej chwili spojrzał na mnie w zupełnie innym świetle. 
To było kwestią czasu, kiedy zostałabym jego Alfą i miałam nią zostać już w ciągu miesiąca. Nie chciał stracić tak wysokiego rankingu w naszej paczce. Jego ojciec jest Betą mojego ojca i gdyby nie fakt, że ufałam mu jak własnemu bratu, którego nigdy nie miałam, już dawno zacisnęłabym na jego szyi moje zęby. Gdyby nie to, że go miałam za brata, nie myślałabym o nim jak o moim Becie.
- Rozumiesz? - Zapytałam zimno.
- T-TAK! - Wycharczał.
Puściłam go wolno w tej samej sekundzie, co mój ojciec pojawił się przed nami wraz z Davida ojcem z grobowymi minami. Wszyscy zebrani patrzyli raz na mnie, raz na Alfę, żadne z nas nie przerwało ciszy. Prawie ciszy, David nadal próbował odzyskać oddech i jego nierówny oraz płytki oddech zakłócał spokój.
Opanowana obserwowałam mojego ojca, jak za każdym krokiem jaki postawił, był coraz bliżej mnie. Czasy, kiedy jego osoba wpływała na mnie negatywnie bądź pozytywnie minęły, teraz jedynie pustka witała na jego widok.
- Dlaczego zatrzymałaś ich? - Spytał jedynie.
Alfa Quinn miał to do siebie, że zawsze był oschły i zimny, przejęłam to po nim, a raczej starałam się go imitować. Wszyscy darzyli go szacunkiem, czasem wątpiłam w samą siebie. Nie mogłam się doczekać momentu, w którym oddałby mi władzę i poszedłby w pizdu, ale nie zdarzy się to wystarczająco szybko. Nie nienawidziłam mojego ojca, kiedy na niego patrzyłam widziałam jedynie różnorodne wspomnienia, jednak dzisiaj był dla mnie tylko i wyłącznie Alfą.
- Nie byli zagrożeniem, zaledwie przechodzili. - Odpowiedziałam zwięźle.
- Podjęłaś decyzję bez rozmowy ze mną. - Drążył temat uparcie.
Kiedy przejechałam wzrokiem po publiczności, widziałam jak wszyscy patrzyli na naszą dwójkę uważnie, oczekując od nas Bóg wie czego, może bójki?
Wywróciłam oczami na ich tępe miny. Nienawidziłam mieć widowni, szczególnie podczas rozmów z moim starszym. Alfa był gorszym sobą przy innych, tylko po to, by pokazać swoją przewagę nade mną.
- Nie są warci zabijania. Było ich około piętnastu, jeden z nich wyglądał na całkiem silnego, mógł spowodować straty...
- Gówno mnie to obchodzi! - Przerwał mi. - Każdy samotny wilk ma być stracony, niezależnie od jego siły czy liczebności, jakimi się przedostają. Poza tym.. - Przerwał na sekundę i wymierzył mi siarczysty policzek.
Moja twarz poszła w prawą stronę, jednak syk spowodowany bólem nie uciekł z mych ust, milczałam. Przymknęłam powieki, oddychając głęboko, by uspokoić wilka, który skomlał we mnie, chowając się przed siłą Alfy. Ostatnie czego potrzebowałabym to to, żeby ktokolwiek widział moje łzy. W ciągu sekundy ogarnęłam się, wyprostowałam i spojrzałam w kierunku ojca.
- Rozmawiałaś z tym.. kundlem. - Jad jakim przemówił, natychmiastowo mnie zranił.
Nie powinnam reagować w taki emocjonalny sposób, wiedziałam, że powód ku temu był jeden, blondyn był moją prawdziwą miłością i nie chciałam, by został nazywany złymi imionami. Rae zajęczała jeszcze raz w sobie, ale tym razem usłyszałam też warknięcie.
Patrzyłam jedynie w jego brązowe oczy, które mieniły się na złoty.
- Zabić te skurwysyny zanim jeszcze wyjdą poza granice. - Wymamrotał nonszalancko pod nosem.
Jego rozkaz był spowodowany moim odmiennym zdaniem. Gdybym to ja chciała ich zabić, nie pozwoliłby na to i użyłby tych samych argumentów, miałam tego świadomość.
Spuściłam wzrok na taras przede mną i odwróciłam się, by zobaczyć jak ludzie zmienili się w swoje wilki i zaczęły brać głębokie oddechy wokół jego rozdartych ubrań, które leżały niecałe dwadzieścia metrów ode mnie.  Po kilku chwilach wygnali do przodu, nie czekając na dalsze instrukcje mojego ojca dotyczące postępowania wobec wygnańców.
Nie miało sensu mówienie mojemu ojcu, że jego wymarzony zięć ma zaraz być zgładzony, on nie chciał tego usłyszeć. Nie chciałam dać mu tej przyjemności z rozmawiania ze mną. Milczałam jak grób, nie patrzyłam na niego i zatapiałam się w swoich myślach. Łudziłam się, żeby deszcz spadł i uchronił tę przystojną twarz, która wydała się kryć wiele tajemnic, jak i flirciarski uśmieszek, który był przeznaczony tylko dla mnie. Deszcz pomógłby pozbyć się jego zapachu z całego terenu naszej watahy, dzięki czemu on uszedłby z życiem na pewno.
Mam nadzieję, że jesteś bezpieczny.

wtorek, 19 maja 2015

Obserwatorzy